piątek, 13 marca 2009

Semuc Champey (Casa el Zapote) dzien 1

Wlasnie doczlapalysmy sie do internetu (ktory jest w Lanquin)... z naszego buszu w ktorym mieszkamy, czyli w Casa el Zapote. Wszystkie trzy jestesmy padniete... w dodatku solidarnie jestesmy troszke przeziebione - czyli kaszlemy na zmiane :) no wiec droga ta nie byla dla nas az tak latwiutka - a to silnie prazace slonce wcale nam nie pomagalo... no wiec zajela nam ok 2 h (co oznacza dosc marny czas hehehe ale co tam).
Jest bardzo goraco! Ale jednoczesnie pieknie. Wlasnie pokonujac nasza droge mijalysmy piekne widoki na ciagnace sie w oddali wzgorza oraz plantacje kawy, ktora tak ladnie pachnie.
Dziesiejsza noc, nie nalezala do najprzyjemniejszych, meczyly nas bowiem: rozmowy prowadzone na bardzo wysokim poziomie intelektualnym naszych sasiadow (Brasil, Brasil and Portugal.... :) glownie Ewa cierpiala z tego powodu, mnie zas wybila nieco z rownowagi psychicznej wiadomosc o skorpionach, no a dodatkowo cala nasza trojca smarka, kicha i kaszle, ale cale szczescie nie tracimy poczucia humoru.
Dzisiejsze sniadanko bylo naprawde smaczne; panqueques (grubsze nalesniki), jajecznica, owoce i herbata. W dodatku to jesc sniadanie na tarasie, w tak piekna pogode i wsrod tak ladnej przyrody na okolo - bezcenne.
Bylysmy z Ewcia w bardzo znanej jaskini w okolicach Lanquin. Marysia nie poszla z nami bo.... juz tam byla. Jaskinia jest pieknie polozona: obok ze skal wyplywa rzeka, ktora rozlewa sie tworzac maly zalew o przepieknym kolorze turkusu... woda jak z blekitnej laguny :) niesamowite. Obok znajdujemy schodki prowadzace do wejscia do jaskini. Pan, ktory sprzedawal nam bilety wstepu do jaskini (30Q) powiedzial nam zebysmy od momentu wejscia po 30 minutach zawrocily, bo dalej bez swiatelek na glowach (badz lateçarek, ktorych nie mialysmy) nie damy rady. Jaskinia ona ogromna i naprawde przepiekna. Tym bardziej nam sie bylysmy ABSOLUTNIE same... czyli cisza i spokoj, tylko odglosy kapiacej wody i swiatlo lampek rozwieszonych wzdluz szlaku, ktorym mialysmy isc. Poczatkowo szlo nam calkiem dobrze, ale potem coraz bardziej z Ewunia slizgalysmy sie po stopniach skalnych i musialysmy uwazac. Dodatkowo wszytsko sie kleilo i.... my sie kleilysmy :) hehehe im bardziej w glab tym wiecej wilgoci. Zawrocilysmy nieco wczesniej niz powinnysmy, bo nasze stopy juz calkowicie slizgaly sie niemal po wszystkim. Mimo to naprawde jaskinia byla przepiekna i nawet nie sadzilam ze moze byc tak ogromna. Miejscowi mowia ze nie ma ona konca.
Potem czekalysmy na naszych miejscowych chlopcow z naszego hostelu, ktorzy mieli nas podrzucic do domu. Spozniali sie troche... hehe ale przyjechali!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz