środa, 11 marca 2009

El Estor

Jestesmy w El Estor, miasteczku tuz przy samym jezieorze Lago Izabal. Poranek zaczelysmy dosc spokojnie, a wrecz lekko leniwo - to juz zaczyna byc norma ze wstajemy tu tak wczesnie. Osobiscie nie wyobrazam sobie zebym miala sie budzic o 7 - 8 rano w Barcelonie - to absolunie niemozliwe! Tutaj zas czas plynie inaczej... no wiec wstajemy bardzo wczesnie. Mieszkamy w hostelu (wytargowane przez Marysie 30Q) tuz obok glownego placu, doslownie kilka metrow od miejsca w ktory wysadzil nas pan kierowca z Rio Dulce. Tylko co zdazylysmy wyjac plecaki, usiasc (... hehehe i wzbudzic od poczatku nie male zainteresowanie tutajszych), nasz TROL ZWIADOWCA Marysia ruszyla na zwiady w poszukiwaniu noclegu, no i chwile pozniej bylysmy juz w 3 osobowym pokoiku w hostelu tuz obok. Hostel nazywa sie Santa Clara i jest prowadzony przez bardzo milego pana - ow pan zna angielski, bowiem przez 2,5 roku prowadzil jakies interesy w Kanadzie. Nasz pokoik tym razem jest naprawde przywoity, a wrecz powiedzialabym, ze ladny! Dodatkowo nie ma absolutnie zadnych szans zeby ktokolwiek chcial sie do niego dostac, podczas gdy my spimy.... bowiem :) lozko sie nie miesci i w ten sposob skutecznie blokuje drzwi :) ot taki nowy patent!

Tak jak pisalam juz na poczatku, poranek spokojny: ja baaardzo wyspana po nocy na tak mieciutkim lozku, Marysia z krzepa zabrala sie za pranie :)
Ruszylysmy na rynek, gdzie kupilysmy rozne owoce. Moje lowy tym razem nie byly zbyt udane: niesmaczne mango i niedobry juz ananas... no coz dobrze chociaz ze banany byly mniam mniam!!!
Rynek ten podobnie jak te ktore juz widzialam wczesniej, poza tym ze wypelniony jest owocami, jedzeniem, odzieza... nie sposob nie zauwazych na nim bardzo biednych dzieci, ktore czesto juz pracuja pomagajac rodzica, sporo rowniez biednych, wychudzonych psow. Dla nas ktorzy tu przyjezdzamy wszytsko jest tak bardzo tanie... ale nie dla nich. Wystarczy wspomniec ze nasza kolaca w Fince Tatin, ktora kosztowala 50Q, to miesieczny koszt utrzymania ucznia w jednej ze szkol, prowadzonej przez tutejsze stowarzyszenie. To wlasnie ten kontrast.
Z tego co narazie obserwuje, sytuacja w tutejszym miasteczku El Estor i tak jest inna, niz ta ktora moglam zobaczyc w Livingstone. El Estor jest bogatszy. Miasto jest zadbane, ludzie jakos lepiej wygladaja, jezdza lepszymi samochodami. Jak narazie nie wiemy czemu tak jest. Jedna z hipotez jest taka, ze to dzieki kopalni niklu, ktora znajduje sie w poblizu. Nikiel bowiem ekspotruja do USA. Byc moze to dlatego miasto to wyglada nieco inaczej (ma np. ladna, nowa promenade przy jeziorze, odmalowana szkole, szerokie ulice (ulice asfaltowe!!!).
Ogromna zaleta El Estor jest to, ze tutejsi mieszkacy nie sa jeszcze przyzwyczajeni do turystow, a wiec gdziekolwiek sie nie ruszymy, wszyscy nas obserwuja... i jest to bardzo pozytywne, bowiem sie do nas usmiechaja, witaja sie z nami i sa dla nas naprawde bardzo sympatyczni. Szczerze nam pomagaja, a nie tak jak w typowo turystycznych miejscach: pomoc i serdecznosc jest za pieniadze. Tutaj ta pomoc jest szczera. To nam sie chyba najbardziej podoba.
No a dodatkowo przepiekna natura! Otoz dzis odwiedzilysmy dwa przepiekne miejsca. Zrobilysmy sobie dwie wycieczki poza miasto.
El Boceron... istny raj na ziemi! raj ten zaczyna sie w miejscu gdzie mala rzeczka wplywa do ogromnego kanionu naturalnie wyrzlobionego w skale, ktory u gory pokrywa gesty las. Wplynelismy tam malutkim drewniana kajako-lodka (tzw. el cayuco). Od razu poczulam sie taka malutka wobec tego ogromu tak pieknej przyrody. To bylo naprawde niesamowite, woda w rzecze byla czysciutka, a docierajace tu promienie slonca odbijaly sie w niej i mienily sie swymi promyczkami na skalach... wygladalo to zatem jakby same skaly sie blyszczaly. Cos pieknego... pura naturaleza (prawdziwa przyroda). Pan Gwatemalczyk wysadzil nas z cayuko i zostawil nas tam na pastwe losu, obiecujac nam: wroce po was za godzine (hehehehe aj pisze to tak dla dodania troche emocji.. tak naprawde to byla nasza decyzja i nie bylo w tym absolutnie nic strasznego). Bylysmy wiec same w tym przecudnym miejscu. W oddali zobaczylysmy troche slonka wiec postanowilysmy tak poplynac. aby jednak tam dotrzec troszke musialysmy sie nameczyc, bowiem plynelysmy pod prąd, a w pewnym momencie byl on bardzo sily, dodatkowo w wodzie bylo mnostwo kamieni i skal. Ow sloneczko udalo sie jednak zdobyc, pokonujac ten najtrudniejszy odcinek metoda zaby :) skoki i lapanie sie kamieni poskutkowalo. Warto bylo tu doplynac... czulam sie jakbym byla w samym sercu przyrody - to naprawde niesamowite uczucie patrzec na ta wszedzie otaczajaca cie zielen, silny nurt rzeki i ogromne, ciagnace sie niemal do nieba skaly, przez ktore gdzie nie gdzie jakims cudem przeswituje slonce.
Powrot byl jak to zwykle bywa latwiejszy. Pan Gwatemalczyk to dobry pan, a wiec oczywiscie po nas przyplynal z lekkim gwatemalskim opóźnieniem :)

Na tym jednak raju, nasz dzisiejszy dzien sie nie skonczyl... bowiem udalysmy sie do raju po raz drugi... nie spodziewalysmy sie ze tak piekne miejsca sa tutaj tak latwo dostepne. Pojechalysmy bowiem do El Paraiso (tlumaczac doslownie: raj), miejsce to znane z goracych wodospadow naprawde zrobilo na nas ogromne wrazenie. To naprawde bardzo goraca woda, ktora wyplywa ze skaly, tworzac przepiekny mieniacy sie kolorami zieleni i turkusu wodospad. Mozna podplynac bardzo blisko i nacieszyc sie do woli goraca woda... ale uwaga! to uzaleznia - juz po 10 minutach wcale nie masz ochoty aby opuscic to miejsce... tak tez bylo z nami!
Potem w mysl zasady: ¨mowisz i masz¨, pomyslalysmy ze fajnie bylo by abysmy teraz jakos wrocily do naszego miasteczka, czyli przydalby sie jakis transport. Mialysmy na mysli autobus, no ale tak jakos wyszlo ze zatrzymalysmy stopa wiec nawet jeszcze milej sie nam podrozowalo z panami ze stolicy (Jose Luis i Hector). Marysia z przodu, a my obie z Ewunią "na pace". Myślę, ze dodałyśmy tym panom nieco rozrywki, jako ze jadac w daleką drogę ze stolicy nikt im nie spiewal/fałszował po drodze tak dobrze jak my :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz