sobota, 7 marca 2009

Livingstone


No wiec nadal jestesmy w Livingstone. Chyba mam sie tu spodobalo ludzie sa sympatyczni i czujemy sie tu coraz swobodniej. Tak naprawde to dostrzegam jeden konkretny powod dla ktorego nam sie tak podoba: JEDZENIE. Ostanio zauwazylysmy ze wszystko koncentruja sie wokol jedzenia. Czyli najczesciej rozmawiamy o tym gdzie dzis zjemy, co dzis zjemy, kiedy cos gdzies zjemy lub co dobrego zjadlysmy i na co mamy ochote zeby zjesc :) to naprawde smieszne! Juz wczoraj mialysmy zaplanowane dokladnie 3 posilki dziennie na 2 nastepne dni!!!!!!
hehehehe... chyba naprawde bedzie tak jak mowi Marysia ze po tych dniach w Livingstone nie wpuszcza nas na lodke....

Dzis obudzilysmy sie (same!) o 5:30 rano. Chcialysmy zobaczyc wschod slonca na plazy. Sama sie dziwie, ze wstajemy tak wczesnie - ale jak to stwierdzila Ewa: to pewnie dlatego zebysmy mogly wiecej jesc heheheh :) bo wtedy mozemy sobie pozwolic na az 2 sniadania.
Owszem poszlysmy na wschod slonca, ale jak nam powiedzial pan w porcie - spoznilysmy sie, no coz slonce wstaje wczesniej. Zatem byla 6 rano, a my bylysmy juz na nogach. Pani w porcie miala juz otwarty "interes¨ i dzieki temu moglysmy kupic: nasza poranna kawe z mlekiem. Poszlysmy szukac czegos do jedzenia i przypomnialo nam sie ze moze juz Nasz Pan Ricardo u ktorego mieszkamy juz otworzyl swoja ¨restauracje¨wiec udalysmy sie do domu - bo nasz dom to jego restauracja. Pan strasznie sie ucieszyl ze chcemy u niego zjesc... chyba naprawde gotowanie sprawia mu ogromna radosc, a w dodatku Pan juz wie ze my nie jestesmy z tych bogatych turystow, tylko z tych oszczednych wiec juz nas nie probuje ¨wyskubać z pieniedzy¨i oferuje nam naprawde dobre ceny ze jedzonko... a gotuje niesamowicie dobrze. Przygotowal nam zatem sniadanie chapin, czyli: czarna fasolka (frijoles), jajeczniczka, smazone banany i podsmazany ryz - jakie to bylo pyszne!!!!
Po takim sniadaniu to naprawde mozna pieknie zaczac dzien.
Ruszylysmy na plaze i spacerujac wybrzezem chcialysmy dotrzec do ¨siete altares¨czyli do naturalnych pieknie polozonych wodospadow. Okolo godzina drogi plaza byla baaardzo przyjemna.... ciepla woda w morzu, piekne palmy, mostek wiszacy, ciekawe domki, mili ludzie, ktorych mijalismy po drodze ¨buenos dias¨. Szkoda tylko, ze plaze sa potwornie brudne - pelne smieci... a moglyby byc tak ladne!
Pokapalysmy sie w ¨Siete Alteres¨, pochodzilysmy po wyrzezbionych naturalnie przez wode kamieniach. Naprawde ladne miejsce. W drodze powrotnej musialysmy cos zjesc (jakby to bylo inaczej). Tym razem siedzialysmy sobie jak posh dziewczynki na świezym powietrzu, otoczone pieknym krajobrazem. Wiatr wial tak mocno ze zwiewal nam salatke z widelcow :)
wzielysmy taksowke do domu a pan taksowkaz byl tak mily, ze specjalnie zmienil trase zeby nam pokazac cos ciekawego - bardzo ladny widok na Livingstone.
Potem, ze wzgledu na wczesniejsze perypetie o ktorych nie pisalam, musialam pilnie jechac ladzia z powrotem do Puerto Barios, ale tylko w ta i z powrotem (50Q i 30Q), bowiem w autobusie ktorym przyjechalysmy kilka dni temu zostawilam moj notes no i cale szczescie znalazl sie (uczciwi ludzie!!!) wiec musialam jechac ladzia pol godziny w jedna strone zeby go odebrac i po chwili wrocic. Myslalam ze nie przezyje tej podrozy, bowiem morze bylo wzburzone - chlapalo na wszystkie strony itd... no ale dalismy rade. Z poworotem bylo juz duzo lepiej, w dodatku poznalam sympatyczne starsze malzenstwo Garifunow (czyli ta ludnosc murzynska zyjaca w naszym Livingstone), pogadalismy dosc sporo po hiszpansku, zas oni miedzy soba mowia w jezyku garifuna... ot taka ciekawostka. Faktycznie to Livingstone jest inne... dzis wreszcie sprobowalysmy tapado (60Q), czyli typowe danie Garifunow. Czyli: zupa z cala ryba w srodku, mnostwem owocow morza, mlekiem kokosowym, bananami i curry.... calkiem smaczne, choc chyba nie bede teraz o tym pisala, bo danie zdecydowanie bylo za duze i po prostu sie przejadlam.
Zaraz uderzamy na imprezke w rytmie reggae.. bo tutaj wlasnie takie klimaty panuja... wielu chce tu byc rasta a czasem rasta-gangsta.

ps. karaluchy w zasadzie mieszkaja z Marysia a nie z nami... sa bowiem w jej czesci pokoju :P
Buziaki


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz