To był zdecydowanie najcięższy dzień podróży. 9 godzin marszu to juz nie taki zwykly spacerek... :)
Musieliśmy wyruszyć bardzo wcześnie rano ok 6:00 z Nakbe żeby w jak najlepszym czasie dotrzeć do kolejnego obozowiska w La Florida. Po drodze Erick i Kris trzymający "na barana" Michael, bardzo sprytna metodą zrywali dzikie pomarańcze, aby nasza wspaniała kuchareczka - dona Roksana, mogla nam przyzadzis "refresco" - czyli kompot.
Boże jaka ja bylam szcześliwa jak na naszym horyzoncie pokazało się wreszcie długo oczekiwane obozowisko La Florida! Tak bardzo sie cieszyłam, ze juz dzis NIE BEDE WIECEJ CHODZIŁA.
Kazdy z nas, musiał zawsze o poranku napełnić swoja plastikową butelkę z wodą, która musiała wystarczyć na cały dzienny odcinek marszu. Reszta wody podązala za nami na konikach w odległości ok 2 godzin marszu. Do tej pory, maszerujac co najwyzej 7 godzin kazdemu mniej wiecej wystarczało wody. Zas tym razem niemal kazdy doswiadczył jej deficytu.... a pić się chce. Szczególnie odczuli to nasi angielsko-języczni towarzysze, ktorzy jak tylko dotarli do obozu niemal rzucili sie na wodę.
Przyszedł, moment w ktorym znów mogliśmy się wykąpac... hura.... !!! czyli drugi raz podczas tej podrózy woda z jeziora, do którego nie mozna bylo wejsc, zostala przeniesiona do wiadra i owo wiadro bylo naszą "wanna" (wanienką - to chyba lepsze słowo). Aby spokojnie "po ludzku" móc się wykąpać w tym buszu, porozumiałyśmy się z chłopakami, ze "my idziemy pierwsze" i
udałyśmy się w trójkę (trzy dziewczyny) nad jezioro. Jednak nagle nasi "chicos de mierda" czyli "gentelmani" stwierdzili, ze przeciez zanim my sie wykapiemy to zajdzie slonce, a oni nie mogą się kąpać po zachodzie..... i zaraz przyszli za nami zeby nam to oswiadczyc.... Obie z Marysia nie moglysmy w to uwierzyc!!!! w Polsce zadnemu męzczyźnie nie przyszłoby do głowy (bynajmniej mam taka nadzieję i szczerze w to wierze!), zeby byc pierwszym i nie puścić kobiety przodem... a tu taka banda niby "facetow" mowi, ze oni zmarzna jak zajdzie slonko.... szok!!
Wkurzyłysmy się i puściłysmy ich przodem. Długo nie mogło to wszystko do nas dotrzec. Tym bardziej, ze do zachodu słońca jeszcze sporo brakowało... ach te róznice kulturowe, czasem daja się we znaki!!!!!
My z Marysią, nie mając jakiejś "specjalnej" ochoty na "dalszą" integracje z angielko-jezycznym stolikiem, pomagalismy naszemu przewodnikowi rozkładać namioty i przygotować nasze spanie.
Wieczór zapowiadał się dość spokojnie, tym bardziej, ze nasza kucharka oznajmiła, ze kończą nam się świece, co oznaczało jeszcze wcześniejsze niz zwykle pójście do "łózek" (hehe słowo łózko naprawde brzmi tu komicznie :)
Jednak nagle zauwazylam, ze cos sie dzieje z Erickiem... poczatkowo mysłam ze sie wyglupia- gdy spytałam, co sie stalo, powiedzial, ze ukasił go skorpion. Dopiero jak powtórzył co się stało, zrozumiałam, ze to nie zarty. Naprawde wstrętny skorupiak ukąsił naszego "pumę" w piętę... a dokładniej mówiąc nasz Erick nadepnął na niego. Wszystko to mialo miejsce bezpośrednio przy naszym obozie... dlatego tym bardziej wygladało to nieprawdopodobnie. Dość dziwne było, iz zaden z obecnych tam straznikow, nie wiedzial co w takiej sytuacji robic - wszyscy jedynie sie patrzyli, jak nasz biedny puma zwija sie z bólu. Marysia - jako honorowa Polka - wyjela małą buteleczkę polskiej wódki, bo instynktownie przyszło nam do głowy, ze nalezy odkazic to miejsce. Dodatkowo aby wywołac nieco "efekt placebo" Erick polknął jakąs tabletkę oraz dałyśmy mu wapno... stwierdziłyśmy ze co za duzo to NIE nie zdrowo. Potem aby troche rozchmurzyć naszą "pumę" zartowałysmy sobie, ze tak naprawdę jest on najlepszym przewodnikiem na świecie, bo pewnie specjalnie "dał się ukąsić temu skorpionowi, abyśmy my - zadni wrazen turyści - mogli wiedzieć jak to jest".. :) hehehe nasza wersja bardzo go rozśmieszyła i oto chodziło.
W tym momencie po raz kolejny mogłyśmy się przekonać, ze nasz zaledwie 18-letni przewodnik to facet z "krwi i kości", bo nawet bezpośrednio po ukąszeniu przez ta "małą bestie", z ogromnym bólem nogi, chciał wstać i osobiście pokazać Marysi gdzie są "los sanitarios" czyli toalety... wzruszył nas tym!
Tym razem nie obudził nas ani kogut ani małpy... lecz ogień, który w ognisku rozpalila Donia Roksana. Biedna kucharka, bardzo mało śpi, bo boi się, ze zaspi i nie zdazy nam przygotowac posilku. Chyba nie do konca potrafi ustawic sobie budzik na swoim zegarku i dlatego musi cały czas czuwać, która jest godzina.
Hehe zabawne jest rowniez, ze nie bardzo rozumie na jakiej zasadzie dziala STOPER... Marysia bowiem kazdego poranka gdy wyruszalismy w trase, ustawiała stoper, aby na biezaco wiedziec ile czasu idziemy i co z tego wynika ile nam jeszcze zostalo aby dojsc do kolejnego obozu... i za kazdym razem gdy wyciagala STOPER mowiac np: 3:25, nasza biedna pani odpowiadała śmiejac się: "hehehe znow Ci sie spieszy hehehe". Do samego konca nie mogla tego zrozumiec, i uwazala, ze Marysia ma bezuzyteczny, bo przeciez "spieszacy sie" zegarek :) hehe
Podczas tych 6 dni nasza kuchareczka wiele razy niemal rozbawiła nas do łez swoimi tekstami... nigdy nie zapomnimy, jak pewnego wieczoru, przyszła taka usmiechnięta i pełna energii i gdy ją spytałysmy jak się czuje, powiedziała nam, ze dobrze bo "właśnie wzięła tabletkę na zmęczenie".... hehehehehe ciekawe jaka to tabletka... hehehe :D Gwatemala w takim razie musi mieć nieźle rozwinietą branzę farmaceutyczną, skoro produkują takie tabletki, no nie?? :P hehehe
Przyjechał po nas bus... który przewiózł nas przez najbardziej zakurzoną drogę jaką w życiu jechałam... po tej 3 godzinnej przejazdzce w silnym słońcu i kurzu mozna bylo po nas pisac! Marysi spodnie byly szare... (wczesniej obie zgodnie sądzilysmy ze sa czerwone:), wszystko pełne kurzu - nawet moje rzęsy z których to ubaw miała siedząca obok mnie warszawianka :P Chłopcy z tyłu nie wyglądali lepiej... kazdy marzy o kapieli i o doprowadzeniu sie do stanu uzytecznosci... choc w głębi duszy szybko przyszlo nam zatesknic za tym odludziem.... czyłam się bowiem jak przywrócona do cywilizacji i wcale mi się to nie podobało.... to bardzo dziwne uczucie - uwierzcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz